Zalegalizować pasje
Pasja ma wiele imion i odmian. Mówią na nią pieszczotliwie „konik”, czasami bez wyrazu „hobby”. Z definicji jest to – “czynność wykonywana dla relaksu w czasie wolnym od obowiązków. Może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie, albo też nawet z zarobkiem — głównym celem pozostaje jednak przyjemność płynąca z uprawiania hobby.” (wikipedia)
Pasja może łączyć ludzi. Jest podobna do miłości, ale czasami dużo rozleglejsza i niekiedy preferuje obiekty budzące powszechne zdziwienie. Człowiek ogarnięty pasją oddaje się jej bez reszty, a ona wysysa z niego resztki wolnego czasu. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest wyczerpująca i nieco kanibalistyczna zażyłość, ale to powierzchowny osąd. Człowiek mający „konika” cierpi na całkowity brak wolnego czasu – mimo tej niedogodności, nie narzeka. Powiem więcej – czerpie z tego hobby życiodajne soki przyjemności i zaraża innych.
Ludzie mający tą samą odmianę pasji są jak krople tłuszczu w niedzielnym rosole. Choćby wypłynęli po różnych stronach talerza, mimowolnie łączą się z sobą. Powstają wielkie ogniska osób wyznających zazębiające się dziedziny pokrewnego hobby.
Ta było i w tym przypadku…
Najpierw pojedyncze osoby, które można nazwać „Miłośnikami Kolei”, uprawiały swoje pola niezależnie. Jedni zbierali dokumenty, inni fotografowali, jeszcze inni starali się odtworzyć w domowych zaciszach widzianą na zewnątrz rzeczywistość. Tych ostatnich nazywa się „modelarzami”. Nikt nie wie dlaczego wymienieni powyżej ludzie spotykają się w czasoprzestrzeni. Zakładam, że tak musi być i nie będę zgłębiał tego fascynujące zjawiska. Od tego są naukowcy. Gdzieś mi się kołacze z tyłu głowy takie proste przysłowie: „w kupie raźniej”.
I jest tu coś na rzeczy. Obecność drugiego takiego samego „wariata” obok dodaje otuchy. Pozwala pochwalić się własnymi osiągnięciami w kultywowaniu pasji, a także uczyć się czegoś nowego od innych. Wkrótce zrzeszeni odkrywają, że mają wiele wspólnego ze sobą. Mówią podobnym językiem, rozumieją się bez słów w obecności wielbionych przedmiotów i czerpią przyjemność z tych samych rzeczy. Podobna zasada zadziałała w przypadku Klubu Sympatyków Kolei we Wrocławiu. Spotykali się nieformalnie, aż ktoś wpadł na pomysł, by zalegalizować pasję. I stało się: „W 1991 r. powstał Komitet Założycielski Klubu Sympatyków Kolei, który złożył wniosek o rejestrację. Po czym 16 maja 1991 r. Klub Sympatyków Kolei został zarejestrowany przez Sekcję Rejestrową Sądu Wojewódzkiego we Wrocławiu i decyzją nr 13/91 wpisany do rejestru organizacji i stowarzyszeń. Z dniem 1 stycznia 1992 r. KSK Wrocław został członkiem Polskiego Związku Modelarzy Kolejowych i Miłośników Kolei z siedzibą w Poznaniu”
Pasja została oficjalnie zalegalizowana, mimo iż nigdy nielegalna nie była. Obita w statuty, wyrównana pieczątkami, ugłaskana podpisami i sformalizowana licznymi uchwałami zaistniała w poważnych urzędach. Czy coś się zmieniło? Ogólnie w podstawowych relacjach niewiele – nadal był ten sam obowiązujący język i ten sam obiekt miłości. Pojawiły się za to większe możliwości realizowania hobby na wielu płaszczyznach. A szary członek dostał starannie wykonane legitymacje z czerwonymi pieczątkami – mógł poczuć dumę z przynależności do wyjątkowej organizacji.
Jak wytrzymać ze sobą 30 lat?
Ludzie mają różne charaktery, sposoby bycia i zapatrywania na pewne sprawy. Jeżeli są połączeni pod jednym szyldem, tej samej pasji, każdy z nich będzie specjalistą. Taką już mamy naturę – dominatorów, samców i samic „alfa”. Zrzeszeni w jednym Klubie tworzą wybuchową mieszankę emocji, które niekiedy dominują nad rozumem. Nie należy tego traktować jako coś złego. Szczególnie, że nie jesteśmy w stanie się wyzbyć tych przywar. W Klubie Sympatyków Kolei we Wrocławiu też spotkaliśmy się z tym zjawiskiem. I wytrzymaliśmy ze sobą 30 lat… Patrząc na to z boku wydaje się to niemożliwe. A jednak. Wystarczy popatrzeć na klubowe statystyki.
I tu pojawia się klucz do tego kotła. Właściwa osoba na właściwym miejscu. W zgrupowaniach potrzebny jest mądry przywódca. Taki który słucha, i potrafi wpłynąć na innych. Ten gość nie ma łatwego zadania, bo musi być samcem „alfa” nad innymi. W przyrodzie można to załatwić na wiele sposobów. Jedni preferują uśmiercanie rywali, inni, nieco bardziej wyrozumiali, wypędzają ich ze stada. W przypadku stowarzyszenia obie te metody nie mają racji bytu. Tu bardziej sprawdza się stara marynarska taktyka wylewania oleju na wzburzone fale. Wtedy są one bardziej łagodne. W Klubie Sympatyków Kolei we Wrocławiu udało nam się dobrze wybrać sternika. Ryszard Boduszek słucha i łagodzi zbyt destrukcyjne zapędy. Czyni to w sposób na tyle dystyngowany, że człowiek strofowany nie czuje się obrażony. Można to porównać do wywalenia za drzwi z knajpy, po zbyt entuzjastycznej zabawie. Czasami masz ochotę wrócić i zemścić się na tym który wykopał cię za drzwi, a czasami ból pośladków traktujesz jako zaproszenie na przyjemny spacer. Nasz Prezes potrafi zaprosić nie tyle na spacer, co na wycieczkę. Jest to trudna i odpowiedzialna funkcja. Każdemu, kto twierdzi inaczej życzę powodzenia w podobnej roli. Bo nie sztuką jest operacja na żywym organizmie w imię własnych zasad, gdzie pacjent umiera. Sztuką jest tak operować, by odrzucić własne zachcianki na rzecz dobra ogółu i żeby ten pacjent ciągle wykazywał chęci do pozostania na tym świecie. To udało się naszemu Prezesowi przez ten okres 30 lat. On oczywiście twierdzi inaczej, „że odnalazł ludzi, którzy chcieli ze sobą wytrzymać przez trzydzieści lat”.
Mógłbym uwierzyć, ale wiem, że bez niego obchodów 30-lecia by nie było. I niech ktoś próbuje zaprzeczyć to…! I wychodzą emocje samca „alfa”, w tej kwestii byłem na niejednym sponsorowanym przez Prezesa spacerze. I nie wspominam tego źle.
Klub to osiągnięcia?
„Jesteśmy stowarzyszeniem, które obecnie posiada najwięcej czynnych eksponatów zabytkowego taboru kolejowego w Polsce. Przez 30 lat działalności udało nam się zgromadzić ponad 100 jednostek taborowych – wagonów oraz lokomotyw wyprodukowanych głównie przez wrocławski Linke Hofmann Werke, PaFaWag oraz ZNTK Wrocław. Siłami naszych wolontariuszy i środkami finansowymi stowarzyszenia ponad 30 z nich udało się już przywrócić do pełnej sprawności technicznej”
100 jednostek taborowych to dużo? Patrząc na stany innych placówek muzealnych – ogromna liczba. Oczywiście tylko część z nich została przywrócona do świata żywych, reszta czeka na swoją kolej, ale owa część to powód do dumy. Dokładnie nie będę się rozpisywał, dane są dostępne na stronie www. Idąc niekiedy wzdłuż szpaleru odratowanych od śmierci w hutniczym piecu wagonów i lokomotyw zastanawiam się czy to jest świadectwo klubu? Ludzie oglądający wszelkiego rodzaju wystawy są przekonani, że tak. Słysząc silnik pracującej zabytkowej lokomotywy mówią: „melodia KSK”. Po części mają rację, ale tylko po części. To jest widokiem końcowym to „Coda” większej formy muzycznej. Publiczność, która przyszła na sam koniec nie słyszy dźwięku narzędzi, odgłosów zmęczenia, rozkładu kwasu mlekowego w mięśniach i wielu innych odgłosów. Koda, żeby zaistniała potrzebuje poprzedzających składników. One nie rodzą się w bezosobowych czynnościach, wprost przeciwnie: są spersonifikowane. Każdy centymetr powierzchni wyremontowanej maszyny to czyjeś czas, pot i oddanie… Więc, gdyby nie członkowie nie byłoby 100 jednostek taboru i iluś tam odnowionych. To oni są tkanką tworzącą Klub, a ubocznym produktem tego organizmu są wyremontowane jednostki taborowe i nie tylko, ale o tym za chwilę.
„Modelarze nie lubią dużych”
W naszym Klubie działa sekcja modelarska. Są to ludzie, których drażni wielkość. Rzeczywisty tabor jest dla nich za duży. Drzewa za wysokie, pola za rozległe. Ci kolesie wszystko zmieszają… Jeszcze, żeby umówili się, na jedną wielkość. To przewrotne towarzystwo nie potrafi delektować się jednolitą miniaturyzacją. Ich gusta są tak rozbudowane jak u melomanów. A zakres… od disco polo, przez metal do muzyki klasycznej. Jedni wolą pomniejszone 87 razy inni 220 jeszcze inni… masakra.
Dlaczego modelarz nienawidzi dużych rzeczy ? Zastanawiające, prawda? Moim zdaniem dlatego, że nie może ich zabrać do domu i postawić na półce. Jego pasja do kolejowej rzeczywistości jest tak wielka, że przeradza się w złość, gdy nie doświadcza jej w domu. Stąd nieustanne zmniejszanie… pomniejszanie… i miniaturyzacja.
Oczywiście żartuje, chociaż moja Żona mniej protestuje, gdy chowam w szafie wagony w skali 1:87 niż gdy przytargałem do domu maźnicę od niepomniejszonego (w skali 1:1). Można powiedzieć, że to kobiety są motorem napędowym modelarskiej pasji.
Sekcja modelarska w naszym klubie ukształtowała nieco później niż reszta. Jest naszym najmłodszym dzieckiem. Wydawać by się mogło, że stare wygi są wstanie je wychowywać bezstresowo. Nic bardziej mylnego. Modelarstwo to trudny rodzaj sztuki. Wymaga wielu manualnych umiejętności i duszy artysty. Czasami ta druga jest ważniejsza od umiejętności. Trzeba pamiętać, że „zabawa w pomniejszanie” to próba jak najwierniejszego odtworzenia rzeczywistości. Dlaczego próba? Nie da się skopiować matki natury w 100%. Jest ona zbyt niepowtarzalna i nieodtwarzalna jak na naszą skromną wiedzę. Dlatego modelarz musi być artystą. Za pomocą posiadanych środków próbować malować otoczenie, tak aby do złudzenia przypominało to za oknem. Niekiedy musi wczuć się w rolę widza, by umiejętnie go oszukać i oczarować. Stworzyć iluzję realnego świata w miniaturze. Im bardziej wyszukana iluzja tym większe przekonanie osoby odbierającej, że widzi prawdę. To trudne zadanie, a jego ocena czasami jest bolesna. Ważne, żeby próbować i podnosić swoje umiejętności w oszukiwaniu.
Nasi „zmniejszacze” zbudowali stację Głuszyca. Jest to makieta modułowa której natchnieniem była rzeczywista stacja. Do dziś dzielnie służy na wielu pokazach. Co to jest makieta modułowa? To trochę za duża deska, którą koniecznie chcemy wpakować do wnętrza auta. Niestety ze względu na jej długość nie jest to możliwe. Można oczywiście wzorem „Sąsiadów” z pewnej bajki wybić przednią szybę, ale powiedzmy, że nie wchodzi to w grę. Jedynym rozsądnym sposobem jest po prostu pociąć deskę na takie fragmenty, aby upchać je samochodzie. Potem możemy sobie deskę poskładać. Makieta modułowa działa na podobnej zasadzie. Dzielimy rzeczywistość na rozsądne fragmenty, które dają się transportować. Jeżeli dodam, że na ten pomysł wpadli też inni modelarze i łączenie kawałków jest zestandaryzowane, to można klocki łączyć w dowolny sposób. Dzięki temu do naszej stacji można dostawić kolejne fragmenty (moduły) z torami i inne stacje. To co powstaje przypomina do złudzenia kolejową nitkę po której kursują pociągi.
Dokładny sposób wykonywania takiego modułu, to opowieść na oddzielny artykuł. Tutaj wspomnę tylko, iż taki modelarz musi mieć wiedzę z kilku dziedzin: np. kabelkologi i elektroniki wszelkiej maści, zmieniania nowych modeli w stare, bardziej realnie wyglądające, malowania, rolnictwa (sianie trawy), ogrodnictwa (urządzanie terenów zielonych na makiecie), gleboznawstwa, geologii i chowu zwierząt (które trzeba dopasować do odtwarzanych warunków). Na szczęście posiadanie doktoratów z wszystkich potrzebnych działów nie jest konieczne. Praca w grupie umożliwia skorzystanie z wiedzy kolegi lub koleżanki oraz uzupełnienie jej braków. Podobnie jest z umiejętnościami. Jeżeli nie nadajesz się do czegoś, a ktoś inny jest w tym dobry – front robót nadal będzie posuwał się do przodu.
Tutaj dochodzimy do momentu w którym warto zadać pytanie, „co jest fundamentem tej sekcji, gotowe wyroby, czy ich twórcy?”. Na wielu pokazach widać tylko świat wykreowany przez naszych modelarzy. Oglądający rzadko zdają sobie sprawę z ogromu pracy, spędzonego nad tym czasu i kosztów włożonych w to co widzą. Wiele z tych kosztów jest niepoliczalne. Ciężką pracę ludzi bardzo trudno jest odpowiednio wycenić. Bez nich nie byłoby pomniejszonego fragmentu rzeczywistości, który zachwyca innych. Reasumując: to ludzie są numerem jeden, a reszta ozdobą i dowodem na ich kreatywność i umiejętności.
Zróbmy sobie imprezę.
Klub skończył trzydzieści lat i odbywa się szereg uroczystości, by ten upływ czasu uczcić, zanim dopadnie Go kryzys wieku średniego. Jedną z takich uroczystości miała być impreza: „Pokaz makiet modułowych w Wołowie”. Patrząc na gotowy efekt wydaje się, że organizacja czegoś takiego to nic trudnego. Wielu z nas ma doświadczenie w organizacji imprez. Ja również. Dzwonię do kolegi i zadaję jedno pytanie „idziemy na wódkę?”. Odpowiedź jest zawsze pozytywna, a reszta zdarzeń i atrakcji robi się sama. Policzywszy wszystkie eventy od czasów liceum wydawało mi się, że CV mam odpowiednie. Miałem rację: Wydawało mi się…
Okazuje się, że organizacja takiego wydarzenia nie ogranicza się do zadania pytania, na które zawsze uzyskujemy odpowiedź twierdzącą. Ilość problemów narasta lawinowo, a ich rozwiązanie staje się nie lada wyzwaniem. Po pierwsze musi być zawsze komitet organizacyjny. W tym konkretnym wypadku padło na debiutanta, który przy pomocy starych wyjadaczy dograł resztę. Przemek Tabisz wzorowo „ogarnął kuwetę” i na bieżąco doglądał jej stanu. Warto wypomnieć, że życie nie ułatwiało zadania i kopało po kostkach bez opamiętania. Bakcyle dopadły kolegę odpowiedzialnego za transport, na cito zorganizowany kolejny. I można by tak mnożyć… Patrząc na efekt końcowy i zdjęcia – zobaczymy szczęśliwych ludzi. Bo to oni dokonali „cudu organizacji”, a następnie się dobrze bawili i bawili oglądających. To nie modele jeżdżące po modułach, ale obsługujący je modelarze stanowią słynną już wartość dodaną. Jeżeli wspomnimy, że do wspólnej zabawy zaproszono gości z odległych części kraju i całość udało się poskładać do kupy, to medale można przypiąć do piersi. Atmosfera podczas tych trzech dni była dowodem na to, że pasja jednoczy ludzi, bez względu na ich osobowość. Sekcja 1:1 również wysłała kontyngent do pomocy. W końcu to Klub kończy 30 lat, bez podziału na wydziały. Owe granice nie mają sensu, jeśli uświadomimy sobie, że Klub Sympatyków Kolei we Wrocławiu to przede wszystkim grupa zjednoczonych pasją ludzi. I to jest chyba najważniejsze.
Kilka uwag do zdjęć
Klub Sympatyków Kolei to organizacja w której dominuje para chromosomów XY. Ale nie do końca. Mamy dwie Panie wpisane na listę (stan na luty 2022). Jedna z Pań oprócz wspólnego z nami hobby robi piękne zdjęcia. Wszystkie fotografie, które widać poniżej wykonała Barbara Zegarlicka. Basia ma unikalną umiejętność zamykania ludzkich emocji w ramach fotografii. Jej prace są niezwykle wyraziste i subtelne zarazem. Bo to nie aparat robi świetne zdjęcia, a fotograf. W tym wypadku to widać. I to też potwierdza moją teorię, że najważniejszy jest człowiek, by reszta mogła podziwiać owoce jego pracy.
Marcin Kowalczyk (Covalus)
ps. Wszystkie cytaty o ile nie oznaczono inaczej pochodzą z klubowej www. Ich autor nie będzie miał nic przeciwko…